Autor Wiadomość
Granmor
PostWysłany: Sob 9:40, 23 Lip 2011    Temat postu:

Już prawie dojechała windą na odpowiednie piętro, chrząknęła cicho stojąc w windzie. Chciała tym sobie oczyścić gardło. W końcu usłyszała znajomy dźwięk, sygnalizujący dojechanie na odpowiednie piętro. Wyszła z windy i udała się na prawo, do swojego gabinetu.

Wtedy, zauważyła ją Elaine, która szybko do niej podeszła.

-Ally! - powiedziała głośno, tak aby Ally się zatrzymała.
-Co? Um, co się stało?
-Larry był u Ciebie - oznajmiła Elaine, w rękach trzymała małą kartkę.
-Mówił coś? - zapytała zaniepokojona Ally.
-Nie, dał mi tylko to - Elaine pokazała jej karteczkę, ale Ally jej nie wzięła. -Nie przeczytasz?
-Nie - zaprzeczyła szybko McBeal. -Wiem, co tam jest napisane. - dodała Ally wchodząc do swojego gabinetu.

Elaine jednak, jak zwykle nie potrafiła pohamować swojej ciekawości i kartkę otworzyła. W środku było napisane " I love you, Goodbye".
Granmor
PostWysłany: Pon 23:20, 04 Lip 2011    Temat postu:

Paul wbił uważnie wzrok w mężczyznę, który stał za ladą w sklepie znajdującym się przy stacji benzynowej. Mężczyzna, którego twarz ozdabiała siwa broda, skrobał się po czole, spoglądając na portretową fotografię.

-Nie, nie znam jej. - oznajmił w końcu, podsuwając bliżej Paula fotografię Felicii. Musiał się z tym liczyć, że kolejna osoba nie będzie wiedziała gdzie ona jest. Te Fairview go coraz bardziej denerwowało. Przełknął ślinę i spojrzał na mężczyznę.
-Jest Pan tego pewien? - pytając stukał delikatnie palcem o fotografię.
-Na sto procent, mój młody człowieku. - stwierdził starszy człowiek.

Paul westchnął, to już kolejna osoba która nigdy nie widziała w Fairview Felicii. Wtedy usłyszał za sobą dzwonek otwieranych drzwi sklepowych.

-Danielle? - starzec spojrzał na nowo przybyłą. -Rousseau, skrzynki są na tyłach. Załaduj je na pick upa.

Paul spojrzał mimowolnie w stronę starszej kobiety, której brązowy tshirt odsłaniał żylaste, chude ręce. Na dłoniach znajdowały się bandaże, a na nosie kobiety okulary przeciwsłoneczne.

Starzec spojrzał w stronę Paula, a potem znów na Danielle. -Może Ty coś wiesz, ten Pan szuka osoby z tego zdjęcia. - starzec podsunął zdjęcie Felicii do starej francuski. Kobieta spojrzała na zdjęcie, po czym zerknęła na Paula. Potem znów zlustrowała wzrokiem zdjęcie, a następnie zdjęła okulary.

-Znam ją. - rzekła krótko Danielle, co obudziło Paula i jego nadzieje.
-Zna Pani Felicię? Wie Pani gdzie ona jest? - zapytał z nadzieją Paul Salvatore.
-Spotkałam ją w Davenport dwa tygodnie temu, szukała transportu do Fairview. - odpowiedziała Danielle, poprawiając przy tym pasek który przytrzymywał jej wojskowe spodnie. -Felicia? Tak się nazywa?
Tak, Felicia. - potwierdził szybko Paul. -Felicia Howard. Gdzie ona może być?
-Nie wiem, mówiła mi tylko że musi odwiedzić miejskie archiwum. Nie wiem czego szukała.

Paul szybko wybiegł z sklepu, Danielle powiodła za nim wzrokiem.

-Więc Danielle, jak ma się Alex? Co w szkole? - zapytał uprzejmie sprzedawca.
Granmor
PostWysłany: Nie 14:09, 03 Lip 2011    Temat postu:

Dryn, dryn. Paul nadal śpi. Dryn, dryn. Paul powoli otwiera oczy, jest jeszcze ciemno. Zapala światło, znajdujące się tuż obok łóżka i odbiera telefon.

-Halo? - zapytał zaspanym głosem.
-Tu Josephine. - oznajmił damski głos. -Dzwonię w sprawie Pani Howard.
-Felicii? Mojej Felicii? - Paul szybko się wybudził. -Co się stało, nie było jej dzisiaj cały dzień. Gdzie jest?
-Jest bezpieczna, w Fairview. Zalecenia lekarza, musi wiedzieć co się dzieje.
-Jak to w Fairview? - oburzył się Paul.
-Nie mogę dłużej rozmawiać, Panie Salvatore. Prosimy jej nie szukać, Pani Howard sobie tego nie życzy. - tajemnicza kobieta rozłączyła się.
Granmor
PostWysłany: Nie 11:45, 03 Lip 2011    Temat postu:

Stukot klawiatury rozlegał się po rzymskim mieszkaniu. Paul siedział przy otwartym oknie, z którego rozlegał się widok na te długowieczne miasto. Zapalił papierosa. Co teraz powinna zrobić Lucy, kiedy już się okazało że Gregor był tamtej nocy na miejscu morderstwa?

Kiedy tak się nad tym zastanawiał, usłyszał odgłos otwieranych drzwi.

-Felicia? - zapytał głośno gasząc papierosa i niedopałek wyrzucając przez okno.
-Si, Paul. - odpowiedziała po krótkim namyśle Felicia. Weszła do pokoju, po czym pocałowała swojego ukochanego.
-Jak było u terapeuty, moja droga? - zapytał Paul zamykając laptop.
-Powiedział mi. - Felicia przerwała, ponieważ poczuła dym papierosa. -Powiedział mi, że musimy spróbować hipnozy. Moje sny muszą mieć większe znaczenie.

Paul spojrzał na nią zdziwiony. Hipnoza? Dlaczego? - To tylko proste sny, nic wielkiego.
-Nigdy nie byłam w Fairview, a jednak coś mnie wciąż do niego ciągnie. - odpowiedziała Felicia zniecierpliwiona. -Muszę wiedzieć co jest w tym mieście, dlaczego je wciąż widzę w snach.
-Nonsens. - prychnął Paul. -Fairview to miasto w którym co chwilę dochodzi do skandalu, lub morderstwa. Nic dobrego tam nas nie czeka.
Granmor
PostWysłany: Nie 11:49, 26 Cze 2011    Temat postu:

Rebecca oczywiście szybko weszła do domu i zamknęła drzwi frontowe. -Gdzie jesteś?
-To nie jest ważne, B. Ważne jest, byś wygrała życie swoje i swojej córki. Bo na biednego Johna, już jest za późno.
--Nie wierzę Ci. - odpowiedziała szybko Rebecca.
-Odbierz mail. - polecił Ghostface. -No dalej, zrób to. Albo od razu, zarżnę Twoją córkę jak świnię.
-Dobra! - powiedziała podniesionym głosem kobieta i poruszała myszką z komputera. Monitor się rozjaśnił, Becca wpisała hasło na swoją pocztę i widziała nowy mail. Od "Obserwator". Po tym jak go otworzyła, jej piersi wypełnił przeraźliwy krzyk. Fotografia cyfrowa przedstawiała jej męża... a także jego wnętrzności.

-O Boże..... O Boże...... - szeptała Becca.
-Daruj sobie, dziwko. Odpowiadasz na pytania, przeżywacie. Czy gra jest prosta? - zapytał Ghostface.
-Tak....tak.... - łkała kobieta.
-Kto był mordercą w Piątku 13? - zapytał Ghostface.
-Co? Nie rozumiem pytania... - przeraziła się Becca, wiedząc że musi odpowiedzieć dobrze.
-Kto mordował, to takie trudne? - zapytał spokojnie morderca.
-Jason.... - szepnęła po czym powiedziała głośniej, pewnym tonem. -To był Jason.
-Przepraszam, ale obawiam się że to zła odpowiedź! - powiedział z udawanym przejęciem Ghostface.
-Słuchaj dupku, widziałam Piątek 13-stego wiele razy, to był Jason!
-Skoro go widziałaś, powinnaś wiedzieć że oryginalnym mordercą była matka Jasona! On sam nie pojawił się aż do sequelu! - krzyczał mężczyzna. -Ale dostaniesz dodatkowe pytanie, obawiam się jednak że Lucy odpada z gry.

Dźwięk noża, krzyk córki i po chwili cisza. Becca była już całkowicie złamana psychicznie.

-Ostatnie pytanie.... gdzie jest Julie Walker? - zapytał spokojnie morderca.
-Kto...? Ja nie...
-Julie Walker! Piosenkarka, mieszka niedaleko Twojej matki Patrici! Gdzie ona jest? - pytał zaniepokojony Ghostface.
-Nie wiem, nie wiem, nie wiem naprawdę. - jąkała się Becca.
-Przepraszam, ale to zła odpowiedź! - rozłączył się.

Becca rozejrzała się, gdzie on był? Gdzieś musiał. Szybko zamknęła drzwi tylnie, kuchenne. Ale wtedy mężczyzna wyrósł tuż przed nią.

-Przepraszam Becca, to była prosta gra. Mogłaś powiedzieć, gdzie ona jest. Ale teraz- przegrywasz. - kilka ruchów i Becca nie żyła.... ale Ghostface masakrował ją dalej, a potem zrobił zdjęcie które kiedyś, podeśle jej matce.
Granmor
PostWysłany: Nie 11:36, 26 Cze 2011    Temat postu:

Becca siedziała na ganku swojego domu, obserwując samochody mężczyzn wracających z pracy. John niedługo powinien być w domu, obiad już na niego czekał podgrzany. Była bardzo senna, dlatego po chwili zamknęła oczy - chcąc tylko chwilę odpocząć, przecież on i tak by ją obudził. Zasnęła.


Kiedy się obudziła, wokół już nie było żywej duszy - wszyscy kładli się spać, jej telefon który znajdował się tuż obok na ganku, za to dzwonił. To właśnie dźwięk telefonu ją rozbudził.

-Halo? John? Gdzie jesteś, czekam i czekam. - powiedziała zaspana Rebecca, ziewając przy tym do słuchawki.
-Witaj Rebecca, chcesz zagrać w grę? - zapytał męski głos w słuchawce.
-To chyba jakaś pomyłka, przepraszam ale czekam na męża. Do widzenia. - rozłączyła się i spojrzała w stronę wylotu z ulicy, samochodu Johna nadal nie było widać. Za to telefon, zadzwonił ponownie.

-Słucham? - zapytała ponownie Rebecca.
-Powiedz mi coś Becca, co sprawia że myślisz że John przyjedzie do domu? Co sprawia, że nie myślisz o tym że coś się stało? Czy to bezpieczna atmosfera przedmieść? Skąd pewność, że nie leży teraz z nożem wbitym w plecy i nie wykrwawia się, próbując Cię zawołac? -zapytał mężczyzna.
-Słucham? Proszę Pana, to naprawdę nie jest zabawne. - Beccę zdenerwowało to, jak ktoś może się nudzić żeby ludziom dzwonić i mówić takie rzeczy.
-On nie wróci, dopilnowałem tego. - oznajmił mężczyzna. - A teraz chcę zagrać w grę.
-Spadaj.
-Rozłączysz się, a Twoja córka też zginie! - wrzasnął mężczyzna, a wtedy Becca usłyszała stłumiony krzyk córeczki. -Jak więc będzie, B? Gotowa na grę?
Granmor
PostWysłany: Śro 14:56, 15 Cze 2011    Temat postu:

Tydzień temu.

Detektyw Foyle siedział w swoim gabinecie i jadł hot doga, kiedy rozległo się pukanie. Musicie wiedzieć, że detektyw nie lubił gdy przeszkadza mu się gdy je śniadanie.

-Foyle, jest sprawa. - powiedziała Ana Lucia, która właśnie weszła do pokoju detektywa.
-Co się znowu dzieje? - oburzył się Foyle, spoglądając przy tym na latynoskę. -No co? ukradziono coś w galerii handlowej? znowu?
-Pamiętasz ten telefon, tydzień temu w sprawie pytania o miejsce pobytu Julie Walker? - zapytała Ana Lucia, siadając na drugim fotelu.
-Pamiętam, to był telefon całkowicie z kosmosu. Kto by chciał wiedzieć, gdzie jest Julie?
-Nie wiem, Foyle. Ale jest sprawa. - odpowiedziała znudzonym tonem Lucia.
-No? O co chodzi tym razem? - zapytał detektyw, mieszając przy tym swoją kawę.
-Ktoś włamał się do archiwum. - odpowiedziała Ana.
-Niech zgadnę, ukradziono akta sprawy? - Foyle już był wkurwiony, z kim on musi pracować.
-Nie, schowałam je. Ale ktoś bardzo chce odnaleźć Walker. Nie wiem czemu.

Foyle też nie wiedział, jedno było pewne - zainteresowanie oznacza kłopoty.
Granmor
PostWysłany: Pon 13:32, 28 Mar 2011    Temat postu:

Moskwa, Sześć lat temu.



Taksówka stanęła tuż obok budynku teatru. Kierowca dostał anonimowy telefon, w którym ktoś przestraszony prosił natychmiast o taksówkę. Chociaż zwykle dyspozytorka pytała klienta o nazwisko - albo chociaż numer kontaktowy, tym razem nie mogła tego zrobić. Jej rozmówca się rozłączył.

Po kilku minutach, kiedy kierowca zaczął dotkliwie odczuwać to jak było zimno - zauważył że od strony alejki za teatrem - ktoś biegnie w jego stronę. Początkowo nie potrafił zidentyfikować kształtu - jednak gdy dłużej mu się przypatrzył, zauważył że to kobieta. Miała długie, blond loki które opadały na jej ramiona. Była ubrana w futro, a na nogach miała wysokie szpilki. W takich butach, naprawdę trudno jej się biegło - co sprawiło że była bardzo powolna.

Kilka minut później, z alejki wybiegła druga osoba. Ta jednak trzymała dziwny przedmiot w rękach. Kierowca ożywił się, tuż po tym jak usłyszał wystrzał z pistoletu. Blond piękność upadła, po czym zaczęła się wykrwawiać na zlodowaconym chodniku.

Job jego mać! - krzyknął kierowca.

Druga osoba powoli schyliła się nad ciałem blondynki, po czym wstała i wystrzeliła w nie drugi raz. Spojrzała w stronę kierowcy. Szybkim krokiem przebyła dystans i po chwili stała tuż za jego drzwiami. Wystrzeliła kolejny raz, prosto w jego głowę.

Kilka minut później, gdy tylko pozbyła się ciał w alejce teatralnej - rozdzwonił się jej telefon komórkowy.

-Jaki status misji? - zapytał rosjanin.
-Misja zakończona. - oznajmiła kobieta.
-Wiesz co robić Tania. - dodał rosjanin, rozłączając się przy tym.

Tania uruchomiła silnik taksówki, a gdy była już wystarczająco daleko - uruchomiła detonator. Teatr eksplodował.
Granmor
PostWysłany: Nie 16:21, 06 Mar 2011    Temat postu:

*Paryż, kilka dni temu*

Satine York zakuta w kajdanki przechodzi przez korytarz więzienny. Naczelnik Joseph Claude czekał na ten dzień od dawna. Co prawda, Satine nie miała tutaj zostać na długo - w końcu przedstawiono jej tylko jeden zarzut, ale Claude postanowił cieszyć się każdą minutą tego czasu. Spoglądał na rudowłosą przez wielkie okno, z którego miał widok na większość cel sali B.

-Prokurator prosił o osobną celę dla Pani York. - oznajmiła jego asystentka, Josephine.
-Co z tego. - uciął jej wywód naczelnik. -Satine York jest takim więźniem jak każdy inny, otrzyma współlokatorkę. Zadbam oto, by to była twarda suka.
-Przepraszam? - zdziwiła się Josephine.
-Niech dzieli celę z Tanią. To powinno ją czegoś nauczyć...


Tak, Claude chciał zniszczyć psychicznie York. Mężczyzna nie przewidział jednak, jak szybko Satine znajduje sobie przyjaciół. BBF - idealni do planu zemsty.
Granmor
PostWysłany: Nie 11:08, 06 Mar 2011    Temat postu:

Mr Wilson po otrzymaniu raportu od Michaela, wiedział co ma zrobić. Ann Shepard, która "zginęła" w samobójczej misji w Zamku znajdowała się w Haplin. Wyśle tam ludzi, ale było dla niego oczywiste, że Ann ani Blade już tam nie będzie. Będzie musiał czekać na ich kolejny krok, Jezu, jak on tego nienawidził.

Nalał sobie do szklaneczki jakiegoś drogiego alkoholu, wtedy do jego gabinetu wszedł Michael.

-Co teraz? - zapytał Mr. Wilson.
-Dostaliśmy raport o tym, że widziano Jokera w okolicach stanu Eagle. - oświadczył młody agent.
-Tam leży to... Fairview, prawda? - spytał Mr Wilson spoglądając na swojego podopiecznego.
-Zgadza się, sir. - potwierdził Michael.
-Skoro Joker tam jest, Ann też musi być- albo dopiero przybędzie. Obserwujcie miasto.
-Sama?
-Przecież Blade zginęła, kto inny byłby na tyle głupi by pracować z Shepard?
Granmor
PostWysłany: Śro 22:30, 02 Mar 2011    Temat postu:

*Paryż*

Satine stała na balkonie swojej rezydencji, pijąc przy tym popołudniową kawę. To miasto należało do niej, była jedną z największych śmietanki towarzyskiej. A za chwilę, miała kogoś z niej wyrzucić. Usłyszała za sobą kroki, to była Lucy.

-Pani York, Pani Amanda do Pani. - oznajmiła łamanym francuskim pokojówka.
-Dziękuję Ci, Lucy. Wprowadź ją. - odpowiedziała zimnym tonem Satine. Wróciła do środka, po czym zamknęła za sobą drzwi balkonowe.

Lucy uśmiechnęła się do swojej pracodawczyni, po czym wbijając wzrok w podłogę poszła po gościa. Po chwili przed Satine stała jej bliska przyjaciółka, Amanda.

-Witaj, Satine. - powiedziała z uśmiechem Amanda, podeszła do rudowłosej i pocałowała ją delikatnie w policzek.
-Amando. Co Cię do mnie sprowadza, kochanie? - zapytała z dziwnym uśmiechem Satine.
-Potrz...... posłuchaj. Wiesz że nie proszę o pieniądze, jeżeli ich naprawdę nie potrzebuję. - prawie wyszeptała blondynka. -Ale Tom stracił ostatnio na giełdzie...
- Och, Amando. Nie wiedziałam. - powiedziała bez przekonania Satine. -Oczywiście, jesteś moją przyjaciółką..... zawsze Ci pomogę. Na tym polega przyjaźń, prawda? Kiedyś, może nigdy - to ja poproszę Cię o pomoc. I wtedy liczę na to samo. - ostatnie zdania wypowiedziała nalewając wina do dwóch kieliszków. -Napij się ze mną, kochanie. Za przyjaźń.

Amanda uśmiechnęła się pod nosem. Gdyby Satine wiedziała, co zrobiła.... A może... wie?
Mikołajek
PostWysłany: Pon 17:54, 28 Lut 2011    Temat postu:

* Tydzień przed przyjazdem do Lynette: 4 kwietnia 2013 roku *

Renee otworzyła oczy i leżała w małżeńskim łożu. Przez chwilę się nie ruszała, jak by to było jej ostatnie tchnienie, po czym wstała. Przeszła obok kominka, na którym było zdjęcie pewnego mężczyzny, z którym była zamężna od ośmiu lat. Był jednym z najsłynniejszych amerykańskich graczy New York Yankees, grupy baseball'owej, która to gra była bardzo popularna w USA. Z tej racji gracze często wyjeżdżali z miasta. Postać na portrecie... {daje zdjęcie bo po co mam je opisywać}

... była jej najbliższa. Bardzo mu ufała, mimo pogłosek, że on spotyka się z innymi. Nie "spotyka" tylko towarzysko, ale "zalicza" przez łóżko. Jej koleżanki z towarzystwa "wyższych sfer" doradzały jej ostrożność, ale ona tylko im przytakiwała i szybko zmieniała temat. Nie chciała w to wierzyć, nie miała też nigdy dowodów czy szła na układ? W końcu zawsze gdy wracał, nie szedł do niej z pustymi rękoma. Miał w ręku zegarek od Charles'a Lewis'a Tifanny'ego, naszyjnik Alexa Woo czy broszkę René Lalique z nieodłącznymi, żywymi kwiatami. Oczywiście najpierw się kłócili: zażarcie, namiętnie, czasami przez godzinę, czasami przez dwa dni. Zawsze jednak wpadali sobie w ramiona a wszystko kończyło się w łóżku. W tym punkcie akurat oboje państwo Perry wiedzieli jak się i atmosferę rozluźnić. Natomiast prezenty? Niektóre zachowała, ale resztę zawsze kazała oddać. Wolała nosić dobre stroje, niż wyszukane ozdoby. Jej mąż, na szczęście, bo sama mogła sobie coś poszukać, lub niestety, bo sam jej mógł coś podarować, nie znał się na kobiecej modzie. Chętnie, może dla świętego spokoju, dawał pieniądze małżonce na wypady na miasto. Takiego Doug'a kochała Renee. Tak było do dzisiejszego dnia. Weszła do łazienki i wzięła prysznic. Następnie poszła po gazetę plotkarską, którą prenumerowała, pod drzwi. Wypadało przecież wiedzieć w towarzystwie co się dzieje pośród gwiazd. Wzięła ją do ręki i położyła na blacie kuchennym by robić sobie śniadanie. Conchita, ich pokojówka, miała wczoraj 18-stkę syna, dlatego też Renee dała jej wolne. Conchita robiła śniadanie swej chlebodawczyni a skoro jej zabrakło, Renee postanowiła zrobić sobie sama śniadanie. Przypaliła jednak patelnię na której grzała jajecznicę. Krztusiła się i podeszła do okna. Otworzyła je, ale zerwał się wiatr. Poprzewracała kilka stron gazety, gdzie Renee patrzyła na nią bo chciała widzieć, czy spadnie. Jej oko zarejestrowało znajomą twarz. Wyłączyła palnik i przewróciła kilka stron. Ujrzała coś, czego nie chciała widzieć. Prawda ją uderzyła.

{Zdjęcie wzięte z neta - to nie fotomontaż}
Było to jedno z delikatniejszych zdjęć. On z nieznana kobietą przytulali się do siebie, całowali i pieścili. Czytała artykuł jak szalona z wielkim zielonym i głupkowatym tytułem: "zdrada czy wywołanie zazdrości?". Spojrzała na wielki salon, za siebie, na spaloną jajecznicę i ochota na śniadanie jej przeszła. Będąc jeszcze w szlafroku, wyrwała artykuł i dopięła go do kartki, na której napisała mężowi, że wie o wszystkim. Że od dawna wiedziała, ale nie widziała dowodów, że go kocha i dlatego nie może go zobaczyć bo mógł by ją zbyt szybko przekonać do tego, że jest niewinny, że musi przemyśleć swe życie i postępowanie. Wyjęła z szuflady taśmę. Podeszłą do szafy na ubrania wyjściowe i nakleiła kartkę tak by zobaczył ją, gdy wróci z zawodów.]
- Pi******ny c**j! -
[Do Conchity napisała kartkę wyjaśniającą w znacznie przyjaźniejszym tonie. Zostawiła ja przy gazówce i poszła do swej garderoby. Wzięła do ręki torbę i zaczęła pakować najważniejsze rzeczy jak bielizna, kilka kiecek, dokumenty itp. Wszystko co potrzebne, byle do jednej walizki. Zamówiła taksówkę i opuściła mieszkanie. Na dole pojazd zabrał ją do banku. Dlaczego tam? Chciała się zabezpieczyć, przed Doug'iem, który mógł być perfidny przez zablokowanie żonie dostępu do konta. Jak? Przez zwykłe przelanie pieniędzy na inne konto albo rozproszenie funduszy po różnych bankach. Renee na razie nie chciała rozwodu bo nie mogła o tym myśleć. Nie zamierzała jednak błagać o jedzenie czy dach nad głową kogokolwiek. Wysiadła z taksówki i weszła do banku. Po chwili cofnęła się tylko po to by zapłacić mężczyźnie. Weszła do budynku a tam, po krótkim czekaniu, podeszła do jednej z pracownic ze sztucznym, bo tłumiącym łzy, uśmiechem]
- Dzień dobry. Jestem Renee Perry. Kod konta to: {jakiś tam kod np. 5456-565-741-963-hjn} -
[czeka chwilę]
* Zgadza się. Stan konta to 24 569 842 dolarów amerykańskich. *
- Dobrze. -
* Tak wiec co sobie Pani życzy? *
- Chciała bym wypłacić około... 4.. .Ile tam jest tam po milionach? -
* 569 842 dolarów amerykańskich. *
- Dzięki. 4 569 842 dolarów amerykańskich. Chciała bym tyle wypłacić. -
* Dobrze *
- Dziękuję -
[Po załatwieniu formalności i otrzymaniu pieniędzy, Renee pojechała limuzyną, którą to zaoferował bank, skoro ich klientka wypłaciła i posiadała tyle pieniędzy. Renee pojechała więc do innego banku by tam założyć osobne konto. Może to są teorie spiskowe, ale Doug mógł by mieć kumpli w zarządzie dotychczasowego, wspólnego banku, którzy mogli by kombinować z kontem żony lub je całkowicie wyczyścić. Inny bank zmniejszał to zagrożenie. Renee odesłała limuzynę i zawołała, mając cały czas swój bagaż przy sobie, inną taksówkę. Drugim żółtym autem pojechała na lotnisko i kupiła bilet na Majorkę, by tam się rozerwać. Po tygodniu imprez i masaży, postanowiła wrócić do domu. Nie tego w Nowym Jorku bo nie była na to gotowa. Z resztą głupio by to wyglądało na tle listu jaki napisała do męża. Zatęskniła za innym domem. Mianowicie tego, który należał do jej koleżanki ze studiów: ciepłej i radosnej Lynette Scavo. Na lotnisku w Palma de Mallorca kupiła bilet do Chicago a w samej metropolii, bilet do Fairview. Tak, choć sama o tym nie wiedziała, zamknęła pewien wielkomiejski rozdział swego życia.]
Granmor
PostWysłany: Śro 20:02, 02 Lut 2011    Temat postu:

*Dwa Dni Temu*

Tyler jechał autostradą w stronę Fairview. Otrzymał fax od niejakiego Patricka, o tym że Satine znajduje się w tym mieście. Wiedział że musi znaleźć to przed Satine.
Granmor
PostWysłany: Nie 23:15, 30 Sty 2011    Temat postu:

*Paryż, noc taka jak dzisiejsza na rpg- burza, pioruny i tak dalej*

[dialog bez francuskich wstawek, no bo przecież niby jest cały po francusku xD]

King zaparkował swojego jaguara w garażu, po czym szybko przebiegł do salonu. Musiał uciekać. Jego żona stała tuż przy kominku. Wyglądała na całkowicie wyluzowaną.

-Już wróciłeś? - zapytała głośno, tak by ją usłyszał i nie mógł zignorować. Był to ton nienaturalny, bliski krzyku.
-Wiesz po co przyszedłem. - oznajmił mężczyzna chłodnym tonem, Satine zmierzyła go zimnym wzrokiem nalewając sobie brandy do kieliszka.
-Jak ma się Tiffany? - zapytała patrząc na niego uważnie.
-Jest w szpitalu, był wypadek przy Rue Jarry. - stwierdził Ted.
-O, to nieszczęśliwy wypadek. Naprawdę. - pokazała mu szklaneczkę w geście toastu, po czym wzięła łyk trunku.
-To byłaś Ty! Przejechałaś Tiffany! - nie spodziewał się że jego żona jest zdolna do czegoś takiego. Z drugiej strony jednak, Tiffany była chodzącą obrazą dla Satine.
-Naprawdę kochany, nie doceniasz mnie. - powiedziała z uśmiechem Satine. -To miasto należy do mnie, wystarczy że kiwnę palcem a staną się takie rzeczy że nie masz pojęcia. Nie masz pojęcia, do czego jestem zdolna. - znów napiła się.
-Jesteś szalona, wyprowadzę się jeszcze dzisiaj. - oznajmił wspinając się po schodach.
-Nie rób nic, czego będziesz żałować. Nie chcesz przecież by Twoi wielcy znajomi wiedzieli o naszych problemach w związku.
-Związku!? Ty to nazywasz związkiem? Straciłem dla Ciebie znaczenie już dawno, przymykasz oko na wszystkie moje zdrady, nie kochamy się, nie spędzamy razem czasu. Chcesz tylko, by wszyscy inni myśleli że jest wszystko okey. Opinia jest dla Ciebie najważniejsza. - ten wylew emocji bardzo się Satine nie podobał. Kobieta westchnęła odkładając szklaneczkę na stoliku.
-Jest kilka rzeczy, nad którymi musimy popracować. Nie pozwolę Ci jednak odejść z chociaż najmniejszym procentem moich pieniędzy, ani na to by brukowce żyły naszym rozwodem.
-Co wiec zrobisz, Satine? Będziesz nadal mnie tak więzić? Nadal?! - wrzasnął Ted.
-Nie, ale mogę sprawić że znikniesz. - odpowiedziała zimnym, podniesionym tonem.
-Zabijesz mnie? - zapytał podnosząc przy tym obie brwi wysoko.

Satine uśmiechnęła się pod nosem, podnosząc ponownie swoją szklaneczkę z brandy.
-Jak już mówiłam, to miasto należy do mnie.
Granmor
PostWysłany: Wto 0:32, 25 Sty 2011    Temat postu:

*Cztery lata w stosunku do ostatniego flashbacka, Paryż*

Satine stukając swoimi czerwonymi pantoflami, przebywała kolejne alejki paryskiego centrum. Widziała jak ludzie jej się kłaniają, jednak nie zwracała na to uwagi. Była w końcu umówiona, co więc ją obchodzili przechodni?
W końcu dotarła do Cafe Metro, w dawnym żydowskim gettcie. Nienawidziła tej okolicy, ale Sarah mieszkała niedaleko a to przecież z nią się spotykała.

-Salut, bebe. - powiedziała Satine zimnym tonem, wchodząc do kafejki w której była tylko Sarah. Pocałowała ją " w powietrze".
-Satine... po co ten telefon?
-Gee, nie mogę chcieć porozmawiać z własną siostrą? Jakaś Ty okrutna, cher Sarah. - pstryknęła palcami, po czym od razu przybiegł kelner z kartą dań.
-Satine, nie udawaj że jesteś taka rodzinna. - szepnęła Sarah.
-Gdy rodzice spisywali testament, wspólny...
Sarah zaśmiała się, tak bardzo w stylu "Ha!".
-Stajesz się przewidywalna, cher Satine. - triumfalny uśmiech zagościł na ustach Sarah.
-Po prostu, oddaj to, co moje. - oznajmiła krótko Satine. -Chcę to odzyskać.
-A co, jeżeli powiem że tego nie mam?
-Wtedy, moja droga, zapytam o niebieską walizkę która zniknęła z mojego mieszkania.
-O co Ci chodzi? - zapytała zdziwiona Sarah.
-Zapytaj swojego męża, osiłka. On wie jak robić interesy, Ty nie. Odzyskam to, niezależnie od ceny. - Satine w końcu wstała, po czym opuściła lokal. Pierre odetchnął z ulgą.
Granmor
PostWysłany: Pon 17:39, 17 Sty 2011    Temat postu:

Sarah weszła do domu niosąc karton. Uśmiechnęła się nerwowo do swojego męża. Jonathan spojrzał na nią, marszcząc przy tym brwi. -Wszystko dobrze?
-Tak, zajmij się tym. Ja będę z Ericiem a Ty jedź nad Rockwater.
Jonathan spojrzał na ich syna, po czym pokiwał głową.
Granmor
PostWysłany: Sob 20:42, 25 Wrz 2010    Temat postu:

***Rok temu***

Ann wyglądała przez okno na przejeżdżające samochody, kiedy w końcu usłyszała kroki za sobą. Michael. Odwróciła się do niego z delikatnym uśmiechem.

-Wow. Sam Michael w takiej dziurze jak Haplin. - pokiwała głową z podziwem obserwując swojego przyjaciela.
-Cześć Ann. - rzekł Michael. -Usiądź.
-Nie żyję, zupełnie tak jak chciałeś. - oznajmiła nadal się uśmiechając Ann.
-Nie, Ann. Chciałem byś usunęła Jokera. Nie zrobiłaś tego. - mruknął Michael.
-Chciałam. - szepnęła Ann przewracając oczyma. -Ale..
-Ale co? Shepard, jesteś profesjonalistką. Nie możesz sobie pozwolić na "Ale". odpowiedział oburzony mężczyzna. -Zawiodłaś Sekcję.
-Wiem. - stwierdziła Shepard już się nie uśmiechając.
-Wiesz więc, że muszę Cię oddalić od sprawy Jokera, oraz, zabić. - kontynuował mężczyzna.

Ann spojrzała na niego, wiedziała że nie żartuje. Wiedziała również że Sekcja chce widzieć jej głowę na swoim biurku.
Granmor
PostWysłany: Czw 8:41, 22 Lip 2010    Temat postu:

John spojrzał na swoją matkę, która wyglądała przez ogromne okno w salonie rezydencji z szklaneczką wódki w dłoni. Nie miał pojęcia co się z nią dzieje.
-Zabiłaś ją? - zapytał chłopak. Kirsten odwróciła się w jego stronę.
-Nie wiem. - wzruszyła delikatnie ramionami i napiła się wódki.
-Jak to "nie wiesz"? Jak można nie wiedzieć czy się kogoś zabiło? - zdenerwował się Preston.
-Byłam naćpana, pijana. Pamiętam tylko, że leżała. I mój naszyjnik.
-Masz go? - zapytał szybko John.
-Nie, pozbyłam się go. Francesco miał go zakopać razem z zwłokami.
-Dobrze. - mruknął chłopak. -Boże, mamo, coś Ty zrobiła.

Kirsten znów wzięła łyk wódki i spojrzała na okno. -Nie wiem, nie wiem. I to jest najgorsze.
Granmor
PostWysłany: Nie 15:24, 11 Lip 2010    Temat postu:

Błyskawica rozjaśniła twarz Kirsten, która stała właśnie w holu swojego domu w Beverly Hills. Było już ciemno, a na dworze szalała burza. Kirsten spoglądała na dół schodów, gdzie leżała nieznana zamaskowana osoba. Szybko zbiegła po schodach spoglądając wciąż na kobietę. Nie żyła, mało kto przeżyłby upadek z tylu schodów. Należy bowiem zauważyć, że hol w domu Kirsten był jednym z tych w którym sufit był dopiero na wysokości 3 piętra a wszędzie wokół były sofy, kominki i butelki z wódką.

Cain schyliła się nad zwłokami i wtedy zauważyła Łzy Anioła. Jej naszyjnik. Zmarła była złodziejką, przez chwilę zastanawiała się nad tym by wyciągnąć go z dłoni kobiety ale wtedy wpadło jej do głowy że znajduje się na nim jej krew - która zostanie tam nawet zmyta wodą. Kirsten pamiętała o różnych sztuczkach policji i uznała że należy się naszyjnika pozbyć. Najlepiej wraz z ciałem.
Granmor
PostWysłany: Nie 14:34, 20 Cze 2010    Temat postu:

Przebiegła korytarz mierząc bronią przed siebie. Cały budynek był ewakuowany, a sama czuła że jej cel jest bardzo blisko. Przeładowała broń dla pewności, po czym spojrzała za siebie. George był tuż obok. Otworzyła kopnięciem kolejne drzwi, jednak mieszkanie było opuszczone. Wpadła do niego, po czym podeszła do okna. Na dole znajdowały się radiowozy policyjne, oraz zbierające się tłumy. Nie było śladów ucieczki. Wyszła z mieszkania, i wtedy poczuła jak ktoś wręcz wbija jej sztylet w serce.
George stał unieruchomiony przez sztylet przyłożony do jego gardła.

-Agent Shepard. - powiedział z uśmiechem mężczyzna.
-Rzuć broń, jesteś otoczony. - wrzasnęła Ann wymierzając do niego z pistoletu.
-Strzelaj, śmiało. Ale wierz mi, razem ze mną, zginie George.
-Nie waż się, cokolwiek robić. - odpowiedziała Shepard nadal mierząc. -Za chwilę na to piętro wejdzie stu agentów. Nie masz szans, Larson.
-Możliwe, Shepard. Możliwe. Ale teraz, teraz jesteśmy tutaj sami. - powiedział z szerokim uśmiechem mężczyzna. Po chwili poderżnął gardło Wilsona. George spojrzał na swoją ukochaną, padając na kolana. Po chwili jego klatkę piersiową przeszył sztylet mordercy.

-NIE! - wrzasnęła Ann. Strzeliła prosto w czoło mordercy, po czym rzuciła się na swojego rywala. Kopnęła go po czym gdy go powaliła uderzała pięścią w twarz. Powtórzyła to z dziesięć razy. Lardon śmiał się, widząc jak doprowadził do furii młodą agentkę, po chwili leżąc nieprzytomny.

-George... obudź się, proszę... George... - powtarzała cicho Ann, przytulając swojego ukochanego.
Granmor
PostWysłany: Pią 22:53, 18 Cze 2010    Temat postu:

*Pięć miesięcy później*

Ann spojrzała na teczkę którą podał jej Mr. Wilson. Przejrzała po kolei kolejne zdjęcia ofiar. Wyjątkowo makabryczny morderca. W końcu położyła teczkę na biurku przełożonego.
-Rozumiem że to taka wersja zaliczenia.
-Sama wiesz Ann, że jesteś za dobra na te wszystkie... praktyki. Chcemy byś spróbowała się z prawdziwym zagrożeniem. - oznajmił mężczyzna.
-Mam pójść sama? - zapytała spoglądając znowu na fotografie zwłok.
-Oczywiście że nie. Nie chcemy Cię stracić, pojedzie z Tobą George Houston.

Ann przez chwilę się nie odzywała, zastanawiając czy to całkowity przypadek ze Wilson wybrał George'a.

-No to jestem bezpieczna. - mruknęła z uśmiechem zakładając nogę na nogę.
Granmor
PostWysłany: Pią 22:34, 18 Cze 2010    Temat postu:

Jego dotyk był wszędzie. Mogła przysiąc, że nigdy nie czuła się tak dobrze. Mroczna i pokręcona studentka w końcu komuś zaufała. Zrobili to trzykrotnie a następne co Ann pamięta to...


.... Ranek. Wszystko w kampusie wracało do życia, kiedy oni nadal leżeli w łó]Nżku. Słuchała bicia jego serca, wiedząc że już dawno nie śpi. W końcu uczyła się w szkole dla przyszłych FBI - widziała oznaki przebudzenia, nie spoglądając na jego twarz.

-Powinniśmy się zbierać. - powiedziała cicho.
-Naprawdę chcesz stąd iść? - zapytał zalotnie George.
-Nie, ale..
-Nie ma ale. Zostajemy tutaj. - mruknął przytulając ją. -I nawet nie próbuj protestować.

Ann uśmiechnęła się pod nosem, liczyła na to, że tak powie.
Granmor
PostWysłany: Wto 20:28, 01 Cze 2010    Temat postu:

Veronica oświeciła światło w łazience i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. O Boże....
Dotknęła delikatnie swojego policzka, które nadal ją szczypało. Wtedy usłyszała za sobą głos, należący do Claire.

-Ver, jesteś tutaj? - zapytała dziewczyna, po czym zajrzała do łazienki. -Tak właśnie myślałam, że wróciłaś. - w tym momencie, Claire zauważyła w jakim stanie jest Veronica. Cała w siniakach i z pękniętą wargą. -Zabiję go... - szepnęła.
-Nic się nie stało, Claire. Naprawdę. Frank jest ostatnio zdenerwowany.
-Czyli powiedziałaś mu? - mruknęła kobieta oglądając rany na twarzy Ver.
-Tak... powiedziałam. Jak widać, nie przyjął tego dobrze.
-Dobra, ja Ci zrobię herbaty a Ty się połóż. Zmęczyłaś się pewnie.
-Nic się nie stało.
-Jesteś w ciąży, musisz wypoczywać. Bez dyskusji, do łóżka.

Veronica uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała jeszcze raz na swoje odbicie. Tak, była w ciąży...
Granmor
PostWysłany: Pią 21:19, 21 Maj 2010    Temat postu:

*Tydzień później*

Ann wchodzi do swojego pokoju trzymając w lewej dłoni listy. Klucze zostawiła w zamku, kładzie wszystko na stoliku kiedy zauważa że George leży w jej łóżku.

-Trenujesz przed egzaminem? - zapytała otwierając okno dla przewietrzenia powietrza. A tak w ogóle to miała na myśli włamywanie się.
-Nie odpowiadasz na moje telefony. - oznajmił bardziej poważnie mężczyzna. -Dlaczego?
-Byłam z Sarą. -Ann głównie bujała się z Sarą Pezzini. To były najlepsze przyjaciółki.
-Co z tego? Ona w ogóle wie co się dzieje? - George wstał z łóżka. -Ann. Czy ona wie?
-Po co ma wiedzieć?
-Cóż, myślałem że o takich rzeczach się rozmawia z przyjaciółką.
-Rzeczach? - zapytała wyciągając z zamku w drzwiach frontowych klucz.
-Powiedziałem że Cię kocham. Zresztą, po co ja to mówię. Dobrze wiesz co powiedziałem.
-Tydzień po poznaniu się. To albo desperacja albo głupota.
-Albo przeznaczenie, Ann. - oznajmił George wychodząc z pokoju.
Granmor
PostWysłany: Pon 11:13, 10 Maj 2010    Temat postu:

Ann szybkim krokiem przemierzała korytarz "akademiku" dla przyszłych agentów. Była o wiele oczywiście młodsza od tej Ann jaką wszyscy znamy. Jej kruczo ciemne włosy były dłuższe [ sięgały gdzieś do połowy pleców ]. Była ubrana w czarną skórzaną kurtkę i podobne spodnie. Na lewym ramieniu znajdowała się torba, a w prawej dłoni klucz od motocykla. Przemierzała ów korytarz podrzucając sobie kluczem. W końcu spadł on na ziemie. Ann szybko schyliła się i wtedy usłyszała przed sobą kroki.

-Ty jesteś z 23? - zapytał męski głos. Ann podniosła klucz.
-A o co chodzi?
-Robię imprezę i zapraszam całe piętro. Ale jeszcze nigdy się nie dowiedziałem kto mieszka pod 23. - oświadczył mężczyzna.
-No to już wiesz. - odpowiedziała prostując się. -Ym?
-George. - mężczyzna podał jej dłoń.
-Ann. To kiedy ta impreza?
-W środę.Zaczyna się o 18. W Clubie "Mary".
-Dziwna nazwa, ale wpadnę. Nie ma sprawy. - wyminęła mężczyznę i weszła do pokoju.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group